sobota, 24 stycznia 2015

Wojciech Engelking - (niepotrzebne skreślić)



Skreślenie nigdy nie jest miłe, jednak przy uzupełnianiu formularzy daje pozory wyboru. Pisanie opowieści o pozorach wyboru może być ciekawe, chociaż wymaga wrażliwości społecznej. Niestety –brak jej w debiucie literackim Wojciecha Engelkinga.

Czytelnika zaskoczyć może wstęp – wita go perspektywa portalu noszącego nazwę Fabuła. Umożliwia on całodobową obserwację użytkowników dzięki wszechobecnym kamerom. Takie rozpoczęcie, rozdzielające opowieść na dwa „biegi”, jest ciekawe. Na następnych stronach poznajemy dwoje „przedstawicieli pokolenia” – Wiktora i Weronikę. 

Pierwszy jest dzieckiem z „dobrego domu”, ukończył studia i borykał się z problemem zatrudnienia, dopóki znajomy rodziców nie zaproponował mu pracy w firmie windykacyjnej. Bohaterka reprezentuje „Polskę B” – pochodzi z rodziny o niemal zerowych kapitałach kulturalnych i finansowych; jej aspiracje są wciąż podsycane przez fantazmatyczną postać ojca, który nigdy nie stał się mężem jej matki, szeroko pojęty przekaz medialny i ambicje jej matki. Ich losy przecinają się w chwili, gdy Wiktor ma za zadanie odnaleźć zalegającą ze spłatą parabankowego kredytu Weronikę.

Pojawia się w tej książce wiele ciekawych pomysłów, które mogłyby stać się kanwą do napisania znakomitej książki pokoleniowej, o której przebąkują krytycy literaccy od kilkunastu już lat. Niestety – mogłaby. Postaci w (niepotrzebne skreślić) są uproszczone, a ich zachowanie przewidywalne. Zbudowanie opozycji Polska A – Polska B w obrębie trojga bohaterów (pamiętać należy też o partnerce Wiktora) może być udane tylko gdy nada się im realny rys. Takiego stwierdzić nie można, dlatego trudno nazwać ich reprezentatywnymi.

Wraz z rozwojem wydarzeń opowieść staje się coraz bardziej oniryczna, a zakończenie książki przypomina Wesele Wyspiańskiego i (nie)sławny chocholi taniec. Z jednej strony eksponowany jest tu impas osób młodych, które chcą spełniać się pracując w międzynarodowej korporacji i żyć jak bohaterowie Plotkary; z drugiej – autor neguje potencjał (pozornie) bezsensownych staży, które stanowić mogą sumpt to rozwoju ciekawych karier oraz ideały inne, niż reprezentowane przez jego bohaterów. Również perspektywa, którą posługuje się pisarz jest dyskusyjna; trudno wszak uznać Warszawę za punkt odniesienia do opisu pokolenia.

Wiele w tej książce kolonializmu i podkreślanych na każdej niemal stronie lennych stosunków między postaciami („czy wiesz z kim rozmawiasz…?” powtarza się tu niemal jak okrutna mantra). Ta odrażająca hierarchizacja relacji przeczy humanizmowi, o który wołać zdaje się prosić chwilami Engelking. Robi to, niestety, zbyt nieśmiało, a literacki obraz pokolenia, zdaje się co najmniej fałszywy. Nawet gdyby założyć, że ten świat jest zły, to autor nie podaje żadnej alternatywy. Brakuje w tej książce pogłębienia charakterystyki postaci, złożonych relacji władzy między głównymi bohaterami a postaciami.

Dużo w tej książce wyimków z myśli „modnych” filozofów: Foucaulta, Lacana, Derridy i Baumana. Są one jednak zbyt chaotycznie zastosowane by stać się punktami wyjścia do dalszej dyskusji. Przytoczenia te w swojej formie przypominają bełkotliwe slogany w ustach przyjaciela Weroniki, z którym rozmawia Wiktor w kawiarni przy placu Zbawiciela – zdają się służyć dowiedzeniu błyskotliwości, jednak nie stoi za nimi głębszy zamysł.

(niepotrzebne skreślić) jest opowieścią o krainie marzeń, która jest dalsza, niż się jej bohaterom może zdawać. Autorowi nie udaje się stworzyć nawet szczątkowego obrazu pokolenia – bazuje na nieco już wyświechtanych kalkach popkulturowych i wylicza jedynie elementy, które mogłyby tchnąć ducha w karty tej prozy; niestety deklaracje te nie przechodzą w czyn. Nie ukrywam – trudno mówić o tym tekście w superlatywach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz